Złombol 2014 – cz.3

Złombol 2014 – cz.3

Dzień piąty – c.d.
Poranek jest nieco ciężki – okazuje się że nasz camp w Arenzano położony jest pomiędzy drogą, a torami kolejowymi;-) Spokojnie zwijamy obozowisko, nasz wczorajszy manewr ze skrótem zaoszczędził nam ponad 150 km. Do pokonania mamy „tylko” 250. Postanawiamy przejechać kilkanaście kilometrów wzdłuż Lazurowego Wybrzeża, a potem wskoczyć na autostradę. Tak też robimy. Widoki fantastyczne,  momentami zapiera dech w piersiach. Pogoda idealna, maszyna pracuje jak marzenie, załoga wesoła – czego chcieć więcej?

Na autostradzie kolejne cudeńka – nie dość że wykonana jest naprzemiennie z wiaduktów, estakad i długich tuneli, do tego piękne widoki (bo nie ma ekranów), a Le Żuk po prostu frunie. Pod górki podjeżdża na piątym biegu i to nieraz przyspieszając.  Okazało się że on nie lubi wciskania gazu do dechy – trzeba wyczuć pozycję pedału gazu w okolicach 50% i pod żadnym pozorem nie zmieniać nacisku kiedy rwie pod górę. Nie ma problemu z grzaniem silnika – kiedy na długim podjeździe temperatura nam rośnie – włączamy na chwilę ogrzewanie wspomagane pompą elektryczną.

Zatrzymujemy się kilka razy aby pomóc innym załogom, u nas praktycznie zero problemów. Każdy postój to jednak drobna strata czasu, a chcemy dojechać do Monaco, zaliczyć Saint-Tropez i być na campingu ok. 23:00. Jednak w trakcie jazdy zmieniamy zdanie – postanawiamy ominąć wszystko i mknąć autostradą aż za Marsylię, aby mieć na ostatni dzień jak najmniej jazdy. Planujemy zatem jazdę do Perpignan, na granicy francusko-hiszpańskiej.  
W trakcie naszej jazdy słyszymy na CB że dogania nas załoga jadąca Żukiem z silnikiem 2,4 TDS z BMW.  Znamy się osobiście z warszawskich spotkań. Chłopaki zachęcają nas żartobliwie do wyścigu i odjeżdżają przed siebie.  Ponieważ jadą w kilka aut – ich Żuk nie może pędzić, więc „podejmuję wyzwanie” . Wciskam więc gaz, a nasz Żuk jakby wiedział o co chodzi. Na płaskiej autostradzie rozpędza się bardzo sprawnie do 110 km/h. Po chwili wyprzedzamy prowokatorów. Oni na ten widok dają w pedał i wyprzedzają nas. Po ok. 5-8 sekundach z ich maszyny wydobywa się potężna chmura dymu i Żuk zjeżdża na pobocze. 
Na szczęście jest to tuż przy zjeździe z autostrady. Zjeżdżamy i my. Załoga jest ogarnięta – błyskawiczne rozbierają pół silnika i po chwili jest diagnoza – przeskoczył pasek rozrządu na pompie, bo coś wpadło pod pokrywę. Pasek jest trochę uszkodzony na brzegu, ale cały. Na całej tej zabawie tracimy ok. godziny, ale jest ona spędzona w miłej atmosferze. 
Startujemy dalej i wpadamy na szalony pomysł – jedziemy od razu do końca. Jesteśmy wypoczęci, dobrze się bawimy, nasz wóz jest po prostu niezawodny. Damy radę, a tymczasem mija północ.
Dzień szósty
Docieramy do Perpignan, gdzie chcemy dopaść jakiegoś Mc Donalda z WiFi, bo okazało się że nasza nawigacja nie widzi ściągniętej na Węgrzech mapy Hiszpanii. Nie jest to wielki problem, bo mamy z sieci Lebara dobre ceny transmisji danych, możemy pojechać w oparciu o Google Maps, albo użyć atlasu analogowego. Mc Donald nie serwuje jednak w nocy WiFi, bo jest zamknięty i jego sieć też. Ruszamy do Hiszpanii wraz z załogą Kanciasto Poldy – z którą toczyliśmy się ostatnich 200 km. Tym razem oni prowadzą nas, bo mają mapy.  
W Hiszpanii lecimy autostradą do celu, ale niestety gubimy się na jednym ze zjazdów z naszymi partnerami. Stopujemy na stacji gdzie jest WiFi i dociągamy ponownie mapę. Czekamy na kolegów, wołamy przez CB, ale Pireneje nieco utrudniają łączność. Ruszamy więc do celu i osiągamy Lloret de mar tuż po piątej rano!!!
Na miejscu czeka już kilka załóg, bo camp otwierają dopiero o 8:00. Jesteśmy zmęczeni, ale szczęśliwi – nasza podróż dobiegła końca.  Przynajmniej w jedną stronę;-)
Później odpoczywaliśmy, a wieczorem imprezowaliśmy wraz ze wszystkimi. Dostaliśmy też piękny dyplom potwierdzający nasz udział i sukces. Było fantastycznie…
Plany na najbliższą przyszłość – odpocząć na plaży, zwiedzić Barcelonę i ruszyć powoli do domu – nadal zwiedzając, bo obiecaliśmy sobie kilka punktów do zaliczenia.
Zdjęcia z naszej podróży opublikujemy po powrocie do Polski, bowiem niestety na wszelkich polach campingowych i innych Mc Donaldach internet działa słabo albo jest racjonowany. Takie to jeszcze dzikie czasy…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.