Le Żuk na Mazurach

Le Żuk na Mazurach

Mazury to region kraju który odwiedziłem dosłownie raz w życiu i było to 30 lat temu z okładem. Jakoś zawsze było mi tam nie po drodze (a blisko mam), nikogo z Mazur raczej nie znam, a na deser region kojarzył mi się z nudnym krajobrazem, czyli płasko i płaskie (z definicji)  jezioro od czasu do czasu. Pomysł pojechania narodził się spontanicznie, bo od wielu lat planowałem wizytę w Gierłoży, w Wilczym Szańcu, czyli słynnej polowej kwaterze Adolfa Hitlera i jego wiernych pachołków. 

Le Żuk zazwyczaj jest natychmiast gotowy do drogi, wystarczyło więc wrzucić do niego trochę piwa i jedzenia, oraz umyte naczynia i sztućce;-) Pojechaliśmy niepełnym składem Złombolowym, w sumie w trzy osoby. Pogoda dopisała perfekcyjnie – cały czas mieliśmy słońce i to słońce ciepłe. W Żuku tradycyjnie nie było gorąco z racji pełnej izolacji termicznej. 

Dojazd do Kętrzyna zajął 3 godziny z hakiem, nigdzie nam się bowiem nie spieszyło, a do przejechania raptem 250 km. Na miejscu, w Gierłoży, tuż przy Wilczym Szańcu znajduje się pole namiotowe. Wjazd na nie wiąże się z koniecznością zakupienia od razu biletów do zwiedzania obiektów wojskowych – koszt to 10 zł od osoby. Pole nie jest duże, ale ma przyłącza prądowe i wodne dla kilku kamperów. Na miejscu, w budynku hotelu i restauracji jest pełen węzeł sanitarny. Jako że dotarliśmy do celu pod wieczór – zajęliśmy się obozowaniem, zwiedzanie odkładając na rano, ale jeśli ktoś ma ochotę to może zwiedzać kiedy tylko sobie wymarzy. 

Noc nie była najcieplejsza, ale wyspaliśmy się fantastycznie w hamakach, tym razem doposażonych w ocieplacze. To jeszcze nie jest sezon na spanie bez nich;-) Po śniadaniu i zwinięciu obozu – udaliśmy się na oglądanie interesujących nas bunkrów. Wszystkie co do jednego zostały przez Niemców wysadzone, stąd nie da się ich „zwiedzić” kompleksowo. Tym niemniej warto zwrócić uwagę na budynek hotelu i restauracji – to jedyny duży obiekt oryginalny który ocalał i do tego nadal jest wykorzystywany. Bunkry robią wrażenie mimo zniszczenia, bowiem po pierwsze doskonale widać grubość ścian i stropów, oraz pręty zbrojeniowe, a po drugie świadomość że do ich zniszczenia zużywano ok. 8-10 ton trotylu (na jeden obiekt) działa na wyobraźnię. Obiekty tego typu są zasadniczo niezniszczalne przy ataku z zewnątrz, tak je bowiem skonstruowano, ale eksplozja dużej ilości materiałów wybuchowych wewnątrz – rozrywała je na kawałki (takie wieeelkie).

Zdjęć zrobiliśmy całkiem sporo, ale niestety aparat nie „widzi” tak jak ludzkie oko. Ciężko wyłapać na zdjęciu co jest fragmentem bunkra, a co kawałkiem przyrody. Dlatego raczej polecamy obejrzenie filmu który jest na końcu, a najbardziej zalecamy osobistą wizytę w tamtym rejonie;-)

Największym bunkrem był ten w którym mieszkał sam führer. Początkowo całą kwaterę budowano jako obiekt tymczasowy, bowiem niezwyciężona armia niemiecka miała wdzierać się w głąb Rosji nieustannie, aż do Kamczatki. Stąd zachodziła konieczność przenoszenia kwatery wraz z postępującym frontem. Jednak Stalin nie okazał zrozumienia dla tej strategii i powstrzymał atak, a następnie zaczął wypierać Niemców z terytorium Rosji. Dlatego też kwatera w Gierłoży została ufortyfikowana, a pierwotnie lekkie budynki drewniane – zamienione na murowane, oraz dodano bunkry które systematycznie wzmacniano.

Nieco zasmucił nas fakt że żadnego bunkra nie da się zwiedzić dogłębnie, dlatego też aby mieć pełnię doznań – ruszyliśmy do Mamerek. Tam znajdują się niemal identyczne obiekty, niezniszczone przez Niemców, bo opuścili je w pośpiechu i po prostu brakło czasu. W Mamerkach znajdowało się dowództwo Wehrmachtu, służył tam przez kilka lat pułkownik Claus von Stauffenberg znany z przeprowadzenia zamachu na Hitlera w Wilczym Szańcu. 

Cała kwatera w Mamerkach z jednej strony nas rozczarowała – wstęp 15 zł od osoby i niestety bunkry wypełnione „rekonstrukcją” – czyli pozbierane stare polskie i radzieckie łącznice polowe, telefony, trochę innego badziewia, parę stołów i krzeseł, kilka manekinów w niemieckich mundurach i wielkie halo gotowe. Niestety bunkry nie są obecnie wentylowane, panuje w nich kosmiczna wilgotność i wszystko butwieje lub koroduje. Do tego kiepskie oświetlenie żeby tej ogólnej nędzy nie było widać. Szału nie ma, ale same obiekty militarne są bardzo ciekawe i dają doskonały pogląd na to jak wyglądał Wilczy Szaniec w czasach świetności. 

Następnym elementem do obejrzenia w Mamerkach jest „replika” U-boota. Słowo replika celowo wziąłem w cudzysłów. Niestety wygląda to żenująco słabo. Wykorzystano fragment podziemnego korytarza w jednym z budynków i wykonano tam coś co miało udawać niemiecki okręt podwodny. Jakość wykonania i użyte materiały – trzy z plusem. Plastikowe rurki hydrauliczne, styropian, koła pasowe od pralki automatycznej, polskie telefony polowe i trochę wydrukowanych plakatów to nie jest coś szałowego. Dzieciom może się podobać, niedoświadczonym dorosłym również. Komuś kto widział z bliska choćby czołg – raczej nie… O blaszanej atrapie kadłuba z kioskiem z litości nie wspomnę…
Szybko uciekliśmy z tego przybytku i ruszyliśmy w kilometrowy spacer aby odszukać w lesie pięć ciekawych bunkrów. Wszystkie zachowały się w nienaruszonym stanie (poza kradzieżą drzwi pancernych i wszelkich instalacji). Pamiętać trzeba że sztab zarówno tu w Mamerkach, jak i w Wilczym Szańcu nie pracował stale w bunkrach (umarliby na reumatyzm i klaustrofobię), do dyspozycji były bowiem wygodne drewniane (później murowane) budynki ze światłem dziennym i świeżym powietrzem. Bunkry stawiano obok na wypadek ataku lotniczego i w nich chronił się pracujący personel. 

Doznań militarystycznych mieliśmy już lekko dość, dlatego wybraliśmy się poszukać noclegu. Tutaj bardzo mile się zaskoczyliśmy – Camping nr 175 nad jeziorem Święcajty – cena to 10 zł od osoby, namiotu i auta – czyli razem pięć dych. Przyzwyczajeni do cen na zachodzie Europy spodziewaliśmy się wyższych cen. Camping nieco trącał PRL-em, ale malownicze położenie rekompensowało nam ten fakt. Zaliczyliśmy kolejną noc w hamakach, a od rana delektowaliśmy się widokiem jeziora i jachtów i motorówek na nim. 

Plan zakładał powolny powrót do Warszawy, z nakręceniem potrzebnych do filmu z wyjazdu przebitek. Dlatego też wypatrywaliśmy malowniczych dróg wśród pól, łąk i lasów, aby jak najlepiej pokazać piękno tego regionu. Przy okazji natknęliśmy się na wysadzony bunkier Himmlera – obiekt podobny do tych z Gierłoży i Mamerek.

Podsumowując naszą spontaniczną i niezbyt długą wyprawę – Mazury zdecydowanie na plus. Poza powierzchnią jezior – nie jest tam wcale płasko i nudno (jak na Mazowszu) tylko mile pagórkowato. Drogi wiją się między jeziorami, po groblach, mostkach, przez malownicze lasy i pola – jest po prostu pięknie i warto się wybrać!
Film który nakręciliśmy:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.