Czarnogóra

Czarnogóra

W czasie naszej tegorocznej podróży dookoła Bałkanów zaliczyliśmy kilkanaście różnych krajów. Czasem na chwilę, czasem na dzień, niestety rzadziej na dłużej (tylko Chorwacja doczekała się pełnych dwóch dni). Takie zwiedzanie jest nieco po łebkach, ale traktowaliśmy je jako rozpoznanie bojem, aby oznaczyć to co warto zobaczyć ponownie, dogłębniej i staranniej. Dlatego też staraliśmy się zobaczyć na raz jak najwięcej;-)
Przejście graniczne Chorwacja-Czarnogóra

                                              Przejście graniczne Chorwacja-Czarnogóra

Wjazd do Czarnogóry od Chorwacji, kawałek za Dubrownikiem. Bardzo dziwne przejście graniczne – bo mamy wrażenie że pas „ziemi niczyjej” ma 4 km. To złudzenie – wyjeżdża się bowiem z Chorwacji i jedzie wzdłuż (a nie w poprzek)
„ziemi niczyjej” do wjazdu do Czarnogóry. Droga z górki, na przeciwko nas jest gigantyczny korek (mają pod górę i to ostro, nie zazdrościmy). Dobijamy do okienka gdzie lokalny policjant ogląda nasze paszporty, oraz zdecydowanie żąda zielonej karty i dowodu rejestracyjnego auta. Pali przy tym spokojnie papierosa, co dla nas, obywateli UE jest obecnie lekko szokujące, ale przecież całkiem niedawno i u nas tak było… Co ciekawe – nikt nie żąda od nas opłaty za wjazd – do niedawna kasowali 10 euro od auta.
Herceg Novi

Wjeżdżamy więc spokojnie do naprawdę pięknego kraju. Jesteśmy poza UE, ale Czarnogóra ma euro jako swoją walutę. Wynika to z pewnej ciekawej zaszłości historycznej – po rozpadzie Jugosławii i odejściu od Serbii jako partnera – przyjęła ona markę zachodnioniemiecką, zamiast tworzyć własny pieniądz. Po zastąpieniu marki przez euro – ono stało się nową czarnogórską walutą. Ułatwia to przeliczanie cen dla nas i nie powoduje konieczności wymiany gotówki na lokalną. 
Prom w zatoce kotorskiej

Niestety z rozmowami telefonicznymi nie ma tak fajnie. Poza UE, więc drogo do kwadratu – radzę zdecydowanie wyłączyć transmisję danych i wstrzymać się z wydzwanianiem do rodziny do czasu uzyskania SMS z informacjami. W sierpniu 2015 ceny kształtowały się na poziomie 1-2 zł za minutę odebranej, 5-7 za minutę wychodzącą (w zależności od taryfy i operatora). Jak widać – tanio nie jest…
Nie bywaliśmy zbytnio w dużych miastach, ale w małych bez większego problemu łapaliśmy darmowe WiFi (lub korzystaliśmy z restauracyjnego w ramach posiłku). Raczej nie było z tym problemu.

Prom w zatoce kotorskiej

Prom w zatoce kotorskiej

Pierwsze większe miasto to Herceg Novi – zrobiliśmy w nim podstawowe zakupy na kolację, a ja przetestowałem pocztę czarnogórską (pocztówka doszła po ok. 12 dniach). Ruszyliśmy wzdłuż zatoki kotorskiej – planując wjazd na górę nad Kotorem – tam mieliśmy spać. Objazd zatoki momentami zapierał dech w piersiach – krajobraz po prostu bajkowy – niezliczone zakręty, góry, woda – cudo! Po drodze zrezygnowaliśmy z części trasy, na rzecz szybkiego promu w najwęższym miejscu – za 4,5 euro i po chwili byliśmy na drugim brzegu. 
  
Prom w zatoce kotorskiej

Naszym celem był park narodowy Lovcen, położony nad zatoką kotorską. Wjazd do niego kosztuje 2 euro od osoby i można obozować gdzie się chce. To znaczy – gdzie się da, bo z płaskim miejscem na namiot szału nie ma;-)

Wjechaliśmy w sumie na 1200 m. n.p.m. i znaleźliśmy idealne miejsce do spania – wymurowaną ze skał „patelnię”. Nasz wjazd miał miejsce kiedy słońce przepięknie zachodziło – widzieliśmy że poniżej miejsca gdzie jesteśmy słońce już nie dociera bezpośrednio, a dla nas świeciło nadal;-)

Wjazd do parku Lovcen

Wjazd do parku Lovcen
1200 metrów nad Kotorem

Widok po prostu paraliżował i oszałamiał. Nie mieściło nam się w głowach że można na raz widzieć tak dużo. Oczu po prostu nie można było oderwać od tych cudeniek, staliśmy z rozdziawionymi gębami aż całkiem się ściemniło i obóz rozwijaliśmy przy latarkach (warto było;-) 

Na patelni postanowiliśmy spędzić jak najwięcej czasu z nadchodzącej nocy. Rozpaliliśmy nieduże ognisko, zjedliśmy kolację, piliśmy pyszne czarnogórskie wino i piwo i miło rozmawialiśmy. Na dole, w Kotorze (to miasteczko na fotce powyżej, przy zatoce) trwała wielka impreza, około północy wystrzeliły nad miastem ognie sztuczne – dla nas miały wielkość bombek choinkowych;-) Cały czas mieliśmy problem z uświadomieniem sobie odległości jaka w rzeczywistości dzieliła nas od Kotoru,
1200 metrów nad Kotorem

1200 metrów nad Kotorem

1200 metrów nad Kotorem

Widoków nie ma co więcej opisywać, bo i tak się nie da. Zdjęcia również tego nie oddają. Nic a nic. No może z 5%. Nie da się pokazać tej różnicy wysokości i odczuć związanych z podziwianiem widoków z naszego miejsca. Trzeba przybyć i poczuć. Dla tych którzy chcieliby udać się do tego samego miejsca – oto namiar  na punkt widokowy  – 42.400861, 18.792894. 

1200 metrów nad Kotorem

Spaliśmy w trzech hamakach (dwójka poszła do namiotu), wreszcie bez tarpa, patrząc na gwiazdy. Do kompletu jeszcze piękny księżyc w połowie cyklu. Mimo wysokości i późnego sierpnia – nie było przesadnie zimno. Pogoda dopisała po prostu perfekcyjnie, przez cały czas naszego pobytu w tym miejscu.
Rano wstaliśmy tuż po szóstej i znowu gapiliśmy się na ten niezwykły widok, starając się wypalić na siatkówce każdy szczegół. Rozstawiliśmy stół, krzesła i zjedliśmy nieśmiertelną jajecznicę na boczku, patrząc na widok wart milion dolców! Zresztą potem zamieniliśmy „patelnię” z jadalni na łazienkę;-) Mycie zębów z tym samym widokiem;-)

1200 metrów nad Kotorem

1200 metrów nad Kotorem

1200 metrów nad Kotorem

Niestety wszystko co fajne – ma swój początek i koniec. Jako że słońce co raz wyżej stało – zaczęli pojawiać się turyści i patelnia przestała być cała dla nas. Około 11:00 trzeba było ruszać dalej – wzywała już powoli Albania;-)

1200 metrów nad Kotorem

1200 metrów nad Kotorem

Zatem szybkie pożegnalne fotki, sprzątanie (a niestety sporo śmieci wokół nas było, pozostawionych przez poprzedników – trochę smutny widok) po sobie, pakowanie i ruszamy do mauzoleum Piotra Niegosza – które znajduje się nieco dalej i wyżej.

1200 metrów nad Kotorem

Dojazd prosty – po prostu pojechaliśmy dalej przed siebie, przez park Lovcen, aż dojechaliśmy do skrzyżowania które dawało wybór – w prawo do Cetyni, lub prosto do mauzoleum – drogę do niego wskazywały napisy RESTAURACJA wymalowane na asfalcie;-) Rzeczona restauracja znajduje się bowiem u stóp mauzoleum.

Dojazd do mauzoleum

Dojazd do mauzoleum

Dojazd do mauzoleum

Przed obiektem znajduje się malutki parking i wcale nie łatwo się nań wcisnąć. Nam się udało, ale w momencie parkowania ponownie odkręcił się przewód hamulcowy w przednim kole (po raz drugi) i musieliśmy poświęcić 10 minut na jego wymianę i odpowietrzenie układu. To spowodowało że niestety straciliśmy trochę pięknych widoków, bo zdążyły nadciągnąć chmury.

Wejście do mauzoleum

Mauzoleum

Mauzoleum

Wejście do mauzoleum nie jest proste – trzeba pokonać ponad 400 schodów, częściowo w tunelu wykutym w skale. Trochę to trwa, ale nagrodą są widoki (jak nie ma chmur). Widać doskonale dawną stolicę Czarnogóry – Cetynię, piękne góry i przełęcze – w sumie mauzoleum jest na wysokości prawie 1700 metrów.

Widok na Cetynię z mauzoleum

Piotr Niegosz był ostatnim teokratycznym władcą Czarnogóry – dokładnie jego życie i osiągnięcia opisuje Wikipedia. Warto zajrzeć. Mauzoleum powstało po II wojnie światowej – władze Jugosławii nakazały rozebranie niedużej kaplicy ufundowanej przez Piotra Niegosza i zastąpienie jej okazałym budynkiem. Kopuła mauzoleum od środka pokryta jest 24-ro karatowym złotem!

Warto zajrzeć za mauzoleum – znajdziecie tam taras widokowy, podobny do „patelni”, niestety my mieliśmy deszcz i chmury;-(

Tu jedliśmy i polecamy – Cetynia http://www.restaurantkole.me/en/

Zjechaliśmy z góry do skrzyżowania i skierowaliśmy się do Cetyni. W sklepie szybkie zakupy i wypytywanie pani o polecaną knajpkę gdzie jadają lokalni mieszkańcy. Uzbrojeni w adres udaliśmy się na wyżerkę i nie zawiedliśmy się. Przemiła obsługa, doskonałe jedzenie – prawie pękliśmy;-) Drogo nie było – za obiad dla pięciu osób, z dwoma daniami i piwem – około 50 euro, czyli jakieś 40 zł od osoby.

Budva

Budva

Kiedy odpoczęliśmy, znowu wsiedliśmy do Żuka i ruszyliśmy do Budvy – ostatniego naszego przystanku w przepięknej Czarnogórze. Budva określana jest jako tzw. miniaturka Dubrownika – małe, urokliwe stare miasto w identycznym stylu, ale dzięki kompaktowości – łatwiejsze do zwiedzenia;-) Stawiamy auto na płatnym parkingu w pobliżu starówki – i tu drobna uwaga – jest to trzeci płatny parking na jakim zostawiamy Żuka i na każdym kwitku parkingowym jest napis że owszem, płatny, ale niestrzeżony. Nie wiem czy to czarnogórski zwyczaj czy faktycznie nie ponoszą odpowiedzialności mimo pobrania opłaty. Faktem jest że nas nie okradziono, więc się tego nie dowiedzieliśmy. 

Budva

Budva

Stara Budva urzeka ciasnymi uliczkami pełnymi życia. Mnóstwo rozmaitych sklepików, wąsko jak w Wenecji, tylko architektura nieco inna. W sklepie muzycznym chcemy kupić płyty z lokalną muzyką – pełen wybór, wszystkie wypalone na nagrywarce z etykietą z drukarki atramentowej… Widać tu się jeszcze prawami autorskimi zbytnio nie przejmują. Za to pozwala nam to przyjąć dobrą pozycję do negocjacji cenowych;-)

Budva

Budva

Obejście Cytadeli i części starego miasta zajmuje nam może godzinę. Wstęp do Cytadeli jest płatny – około 2,5 euro. Wewnątrz jest biblioteka, trochę modeli statków i minimuzeum – generalnie za bardzo nie ma co zwiedzać, poza architekturą i widokami;-) Nie mamy zbytnio czasu bo trzeba jechać dalej, ale staramy się choć chwilę posiedzieć i wchłonąć nieco atmosfery…

Budva

Budva

Opuszczamy powoli Budvę – podobała nam się, ale nie jest to miasto które chętnie ponownie zobaczymy. Znaczy – jeśli będziemy w pobliżu to i owszem, ale specjalnie jechać nie będziemy. Ładne, w miarę czyste, ale w sumie niewiele tam jest – jedna wizyta w zupełności wystarcza. W czasie ewentualnej drugiej – chętniej skupimy się na jakimś fajnym lokalu;-)

Budva

Granica Czarnogóra – Albania

Przejechaliśmy więc na południe, do przejścia granicznego z Albanią. Droga w dół była nieco dziwna – wyraźnie dało się zauważyć że południowe wybrzeże Czarnogóry jest biedniejsze od północnego – gorsze drogi, mniejsze domy, więcej starszych aut. Nie wiemy z czego to wynika – to jedynie nasza obserwacja. Po drodze ostatnie zakupy na przydrożnych straganach których w Czarnogórze jest pełno. Na do widzenia zatem zaopatrzyliśmy się w wyśmienite wina i owoce…

Do Czarnogóry wrócimy na pewno – do odkrycia pozostało mnóstwo miejsc – park narodowy Durmitor, kanion rzeki Tary i wiele innych, pomniejszych, ale również wartych uwagi. Ten zwiad pozwolił nam poczuć czarnogórskiego ducha i na początek lekko zakochać w tym kraju;-) Teraz trzeba zaplanować podróż na powiedzmy dwutygodniowe zwiedzanie samej Czarnogóry. I tym pozytywnym akcentem kończę tą notkę i zapraszam wszystkich do pojechania ciut dalej niż Chorwacja;-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.